31 października 2013

2. Nowy kolega


W pół do ósmej ojciec zaparkował przed budynkiem szkoły. Był to stary budynek, nie dawno odnowiony, biały, z małym daszkiem nad wejściem i ogrodzeniem, na którym wisiały reklamy różnych uczelni i kursów.
- Cześć tato - cmoknęłam go w policzek. Karolina zasnęła na tylnym siedzeniu więc jej nie budziłam.
- O której kończysz?
- W pół do trzeciej. Wrócę sama albo pójdę do Niki, nie musisz się martwić. Zadzwonię jakby co. Pa - wyszłam z samochodu i szybko przeszłam pod daszek, żeby nie zmoknąć od deszczu, który zaczął padać gdy tylko wjechaliśmy do Warszawy. Ostatni raz pomachałam ojcu i weszłam do środka. Szkoła w środku była trochę bardziej stara niż z zewnątrz. Podłogi, schody - wciąż były oryginalne. Jedynie odmalowane ściany i nowoczesne sprzęty zaznaczały swoją współczesność. Z holu szło się od razu do piwnicy, gdzie znajdowały się szatnie, palarnia i pomieszczenia, których przeznaczenia jeszcze z Niką nie odkryłyśmy. Na każdej przerwie pałętałyśmy się po całej szkole, chcąc poznać wszystkie jej zakamarki. Obie miałyśmy dusze odkrywców.
Moja przyjaciółka już czekała na mnie. Kiedy tylko weszłam do szatni, przywitała mnie wylewnie, ściskając przyjaźnie.
- Cześć! - rzuciłam do siedzącej w rogu Kingi, która musiała przyjść chwilę przede mną, bo wciąż miała na sobie buty. Odpowiedziała mi uśmiechem, bo właśnie rozmawiała przez telefon. Zdjęłam szybko wierzchnie ubrania i włożyłam na nogi trampki; w szkole był obowiązek zmiany obuwia. - Długo tu jesteś? - zapytałam Niki, kiedy obie wychodziłyśmy z szatni. Wzruszyła ramionami.
- Przyszłam dziesięć minut przed tobą - odparła. Moja przyjaciółka miała specyficzny akcent, który na początku naszej znajomości wydawał mi się niezwykle śmieszny. Teraz jednak przyzwyczaiłam się do niego tak bardzo, że nie wyobrażam sobie Niki bez akcentu. Dziewczyna pochodziła z gór, z małej wioski, właściwie tuż pod Tatrami.
- Masz dzisiaj wyjątkowo dobry humor - mruknęłam. Uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Dlaczego miałabym nie mieć? Przecież dzień jest świetny - powiedziała wesoło. Nie wiedziałam, czy kpi sobie, czy mówi serio. Świetny dzień? Nie dość, że środa, to szarobura i ponura, a na dworze leje jak z cebra. Zastanowiłam się chwilę. Tak, dla Niki dzień mógł być świetny. Westchnęłam; czasami ten jej dobry humor mógłby spłynąć też na mnie. Zresztą tak się działo, tylko że akurat wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam, jakoś miał z tym opory. Podeszłyśmy do szafek. Wymieniłam książki na te, które będą mi potrzebne na najbliższe dwie lekcje i oparłam się o nią z rozbawieniem patrząc na przyjaciółkę. To już było standardem, że Nika co rano zapominała kodu od szafki i strasznie się z tego powodu zawsze wściekała. Właśnie dlatego ja znałam jej kod, ale obserwowanie złorzeczącej Weroniki, której akcent jeszcze bardziej się wtedy uwydatniał, a twarz ślicznie się marszczyła, było jednym z moich ulubionych zajęć. Nasyciwszy tą wredną stronę mojego charakteru, podałam jej hasło i zaraz potem mogłyśmy ruszyć na pierwszą lekcję.
Jedną z zalet, a może wad Niki (wciąż tego nigdzie nie zakwalifikowałam) było ekspresowe zmienianie humorów. I już dwie minuty później złość na durną szafkę, przemieniło się na wesoły śmiech i z wielkim entuzjazmem opowiedziała mi o swojej wczorajszej lekcji muzyki. Nika pochodziła z bardzo utalentowanej muzycznie rodziny - wszyscy mieli piękne głosy, grali na instrumentach i tańczyli. Nika nie była wyjątkiem - grała na skrzypcach i tańczyła w balecie. Śpiewać, jak twierdziła, nie lubi, chociaż głos miała bardzo ładny.
Ja od zawsze chciałam nauczyć się grać na jakimś instrumencie - moim marzeniem, o którym nikt nie wiedział, była wiolonczela albo skrzypce. Zawsze chciałam się czymś wyróżniać, umieć coś, co będzie chwalone i podziwiane przez innych - może i jestem próżna, ale czy nie mamy prawa pragnąć wzbudzać zachwyt ludzi, być podziwiana i osypywana komplementami. Mi często odmawiano przyjemności. Chciałam wreszcie coś z tym zrobić. Znaleźć coś, w czym będę dobra i co pokocham.
- Nie słuchasz mnie - dobiegł mnie spokojny głos Niki. Powróciłam ze swoich rozmyślań i zobaczyłam jej twarz. Wiecie co jeszcze było jej zaletą? Wiedziała, co to znaczy wpaść we własne myśli i nie robiła mi wyrzutów z tego, że nie uważałam na jej słowa.
- Przepraszam. Co mówiłaś? - zapytałam pełna skruchy. Machnęła ręką; na jej twarz wrócił uśmiech.
- To było mało ważne. Słuchaj, idziemy dzisiaj gdzieś po szkole? - zapytała. Pokiwałam głową, pełna entuzjazmu.
- Jasne, masz jakiś pomysł?
- Może do mnie?
- Jestem całkowicie za - odparłam, uśmiechając się. Niespodziewanie mina mojej przyjaciółki zmieniła się. Patrzyła na coś ponad moim ramieniem. Uśmiechała się jeszcze szerzej, oczy miała szeroko otwarte. Marszcząc brwi, odwróciłam się i zobaczyłam na co patrzy Nika. Zaśmiałam się.
- No nie. Naprawdę? - spojrzałam z powrotem na nią.
- Jest fantastyczny, prawda? - wyszeptała, poprawiając bluzkę ze wzrokiem wciąż utkwionym w chłopaku. Wyginęłam brwi do góry.
- Wydaje mi się, czy w zeszłym tygodniu to Marcin był fantastyczny? - zapytałam z ironią w głosie. Dziewczyna machnęła ręką.
- Marcin był nudny. A poza tym śmiał się jak świnia. Chrząkał, rozumiesz? Chrząkał! Brr - wzdrygnęła się, a ja nie mogłam powstrzymać cichego śmiechu. Pokręciłam głową. Nie do wiary. Nika była sfiksowana na punkcie chłopaków. Co tydzień podobał jej się kto inny. Raz twierdziła, że woli kolegów z naszego rocznika, zaraz potem twierdziła, że jednak woli starszych, żeby w kolejnym tygodniu znów wrócić do pierwszej wersji. Jednak muszę stwierdzić wprost - gdyby nie Nika, moje życie byłoby nudne. W tym momencie zadzwonił dzwonek.
- Chodź, kochaneczko. 
 Pociągnęłam ją do klasy - do ostatniej chwili wpatrywała się w tamtego blondyna. Usiadłyśmy w naszej ławce, ja przy oknie. Przed nami siedziała Iga; odwróciła się gdy tylko zdążyłyśmy usiąść.
- Słyszałyście? Jakiś chłopak ma dojść do naszej klasy - rzuciła. Zauważyłam, że Nice zaświeciły się oczy. Byłam pewna na sto dziesięć procent, że blondynek poszedł w odstawkę, przynajmniej póki nie zobaczy nowego chłopaka.
- Naprawdę? - odparła zainteresowana. HA! A nie mówiłam? Stłumiłam uśmiech. - Ciekawe kto to.
Pokręciłam tylko głową. Iga z Niką zaczęły rozmawiać o nowym koledze. Ja wyjrzałam przez okno. Deszcz wciąż padał, zauważyłam, że przybrał na sile. Spływające po szybie krople zamieniały wszystko w szaroburą, bezkształtną masę z pojedynczymi plamami zieleni.
- Witam państwa - usłyszałam głos nauczyciela. Głosy w klasie umilkły, kiedy Biernacki wszedł do klasy. Usłyszałam westchnienie obok siebie. Nie zdziwiłam się dlaczego. Nawet ja, zupełnie niezainteresowana facetami, musiałam przyznać, że był niezły. Dopiero po trzydziestce, wysoki, szczupły. Miał niesamowity uśmiech i piękne, niebieskie oczy. Wiele uczennic wzdychało do niego, z czego on sam chyba nie zdawał sobie sprawy. Mówiąc o wyglądzie, warto by wspomnieć o jego sympatycznym usposobieniu i poczuciu humoru. A na dodatek był świetnym nauczycielem. Nawet ja, całkowite beztalencie matematyczne, nieźle dawałam sobie radę na jego lekcjach.
- Mam nadzieję, że praca domowa nie sprawiła wam kłopotu. Jeśli ktoś... - wypowiedź przerwało mu czyjeś pukanie i zaraz drzwi się otworzyły. Dwadzieścia zgodnych westchnień rozeszło się po klasie.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - powiedział chłopak. Biernacki spojrzał na niego.
- A ty to... ?
- Karol Wilga. Jestem nowy - odparł szybko.
- A racja, to ty - nasz wychowawca zerknął po klasie. - W takim razie, wybierz sobie miejsce Karol. Mam nadzieję, że nadrobisz materiał jak najszybciej.
- Oczywiście, panie profesorze - przytaknął nasz nowy kolega. Wszystkie spojrzenia podążały za nim, kiedy szedł przez klasę na wolne miejsce.
- No dobrze. Wracajmy do naszej pracy domowej - ponowił Biernacki.



***
Najpierw powinnam się przyznać.  Znacie powiedzenie "tylko winny się tłumaczy"? Ja tak i wychodzę właśnie z takiego założenia. A ponieważ czuję się winna, zamierzam się wytłumaczyć. Obiecałam rozdział tydzień temu, ale, wstyd - zapomniałam. Dość sporo lekcji miałam w zeszły weekend i wyleciało mi z głowy. Mam nadzieję, że nie zostanę napiętnowana przez was i mimo wszystko wybaczycie mi to. Staram się, może trochę marnie, ale najważniejsze są chęci. Rozdziały póki co nie mają za wiele akcji, ale chciałabym was najpierw wprowadzić w świat Leny. Jak sam tytuł mówi - to tylko zwykła historia. Pozdrawiam was ciepło.
PS Obchodzicie Halloween? Chodzicie na jakieś imprezy, zabawy? Jeśli tak podzielcie się wrażeniami ;D Ja siedzę w domu, więc chociaż tak mi pomożecie xD

14 października 2013

1. Środa - najgorsze stworzenie świata


Była środa. Połowa tygodnia. Godzina piąta trzydzieści rano. Uparty budzik ustawiony w telefonie odgrywał cichą melodyjkę, ustawioną specjalnie, aby powoli wybudzała mnie ze snu. Czy jej się to udawało? Kwestia sporna. Faktem było, że już nie spałam. Ale póki co, nie widziałam też perspektyw na podniesienie swojego ciała z łóżka. Sama myśl, że musiałabym wyjść spod tej cieplutkiej kołdry, z tego miękkiego materaca i świeżo pachnącej poduszki, którą sama wczoraj zmieniłam, była straszna i nieprzyjemna, albo, kto woli, strasznie nieprzyjemna. Innym faktem było też to, że jeżeli pozwoliłabym sobie na choćby dziesięciominutową drzemkę, a - byłabym później chodzącym zombie, be - musiałabym się sprężyć, bo nie zdążyłabym się wyszykować, a szczerze nienawidziłam przygotowywać się rano na szybkiego. Powodowało to niepotrzebny stres i zwyczajne zapominalstwo. Dlatego, pełna durnego poczucia obowiązku i własnej chęci spokoju, z niechęcią jak stąd do Meksyku odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku, przy okazji wyłączając budzik. Większość ludzi nienawidzi poniedziałków, ja nienawidzę śród. Środa to takie wredne stworzenie. Wiesz, że już tyle przepracowałaś, a tu bach! Zostało ci jeszcze tyle samo, jak nie więcej.
Spojrzałam przelotnie na telefon. Zobaczyłam migające, białe światełko. Odblokowałam klawiaturę i otworzyłam wiadomość. Wieczorem pisałam z Niką; sądząc po tym sms-ie zasnęłam zanim skończyłyśmy. Odłożyłam telefon; ona pewnie jeszcze spała, nie było sensu jej teraz budzić.
Chwilę później siedziałam już w łazience. Mieliśmy w domu tylko jedno takie pomieszczenie i właśnie dlatego to ja musiała wstawać wcześniej. Kiedy Karolina i ojciec wstawali, niemożliwością było dostać się do lustra. Dlatego zażyczyłam sobie własne lustro w pokoju; w ten sposób nie musiałam denerwować się, jeżeli któreś z nich na dłużej zajęło łazienkę. Kiedy skończyłam myć twarz, wróciłam do pokoju, ubrałam się. Później w kuchni zagrzałam mleko, wyjęłam płatki, masło, wstawiłam wodę i poszłam obudzić siostrę. Jak zwykle spędziłam ponad pięć minut, starając się zwlec ją z łóżka. Jeżeli o to chodzi, jest jeszcze większym śpiochem niż ja. Popędziłam ją do łazienki i wróciłam do kuchni akurat gdy woda zaczęła się gotować. Zalałam herbatę dla siebie i Karoliny, a ojcu zrobiłam kawę.
- Tato! Wstawaj! - zastukałam dość głośno do jego pokoju. - Karolina, nie chodź boso. Masz - popchnęłam w jej kierunku swoje kapcie - wkładaj.
Kiedy już siedziała przy stole podstawiłam jej pod nos miskę z mlekiem i torbę płatków. - Nie wysyp - rzuciłam. Mruknęła coś pod nosem. Z łazienki usłyszałam szum - ojciec już wstał. Zanim wszedł do kuchni, zdążyłam zrobić śniadanie dla siebie i kanapki dla Karoliny do szkoły.
- Cześć wam - potarmosił Karolinie włosy i widziałam, że wysunął się, żeby mi uczynić to samo. Szybko się odchyliłam, po czym z powrotem nachyliłam i cmoknęłam go w policzek.
- Cześć tato - rzuciłam i ugryzłam kanapkę. Usiadł na przeciwko mnie i zabrał jedną z mojego talerza. Spojrzałam na niego spod byka. Posłał mi szeroki uśmiech, na wpół śpiący, na wpół tryumfalny. Zjadł ją w ekspresowym tempie i już sięgał po drugą. Przysunęłam talerz do siebie.
- Moje - ostrzegłam.
- Podziel się ze starym ojcem swoim - powiedział i bezceremonialnie, nic sobie nie robiąc z mojego gadania, zabrał mi ją. Westchnęłam głośno. Zawsze tak robiliśmy. To był nasz taki... rytuał? Coś w tym stylu. Ja zawsze robiłam kilka kanapek więcej. Potem on udawał, że mi zabiera, a ja, że nie chce mu oddać. Obojgu nam poprawiało to humor.
Śniadanie minęło tak jak zwykle, ojciec podroczył się jeszcze trochę ze mną, trochę z Karoliną, popytał co w szkole, o stopniach, znajomych z klasy. Później razem posprzątaliśmy i każdy wrócił do swojego pokoju by dalej się szykować. Za piętnaście siódma wszyscy staliśmy już pod drzwiami, sprawdzając siebie na wzajem.
- Telefony?
- Są!
- Dokumenty ?
- Są!
- Wzięłaś "Dzieci z Bullerbyn" ? Kanapki?
- Wzięłam.
- Prace domowe?
- Odrobione!
- To idziemy.
Schodami zeszliśmy na dół do samochodu i ruszyliśmy ku stolicy. 

***
To tak może dwa słowa wstępu. Witam was, czytelników przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Nowy blog, nowe opowiadanie. Myślę, że to mi się uda. Opowieść będzie zwyczajna - żadnej paranormalności, mitycznych, fantastycznych stworzeń. Czysta fikcyjna rzeczywistość. Na razie króciutko, chciałam żebyście poznali i zaprzyjaźnili się z naszą bohaterką. Następny rozdział - za 2 tygodnie. Dokładnie.... no, właściwie niedokładnie, ale 27 października. Życzę wam miłych dni i dobrej nocy.