14 października 2013

1. Środa - najgorsze stworzenie świata


Była środa. Połowa tygodnia. Godzina piąta trzydzieści rano. Uparty budzik ustawiony w telefonie odgrywał cichą melodyjkę, ustawioną specjalnie, aby powoli wybudzała mnie ze snu. Czy jej się to udawało? Kwestia sporna. Faktem było, że już nie spałam. Ale póki co, nie widziałam też perspektyw na podniesienie swojego ciała z łóżka. Sama myśl, że musiałabym wyjść spod tej cieplutkiej kołdry, z tego miękkiego materaca i świeżo pachnącej poduszki, którą sama wczoraj zmieniłam, była straszna i nieprzyjemna, albo, kto woli, strasznie nieprzyjemna. Innym faktem było też to, że jeżeli pozwoliłabym sobie na choćby dziesięciominutową drzemkę, a - byłabym później chodzącym zombie, be - musiałabym się sprężyć, bo nie zdążyłabym się wyszykować, a szczerze nienawidziłam przygotowywać się rano na szybkiego. Powodowało to niepotrzebny stres i zwyczajne zapominalstwo. Dlatego, pełna durnego poczucia obowiązku i własnej chęci spokoju, z niechęcią jak stąd do Meksyku odrzuciłam kołdrę i usiadłam na łóżku, przy okazji wyłączając budzik. Większość ludzi nienawidzi poniedziałków, ja nienawidzę śród. Środa to takie wredne stworzenie. Wiesz, że już tyle przepracowałaś, a tu bach! Zostało ci jeszcze tyle samo, jak nie więcej.
Spojrzałam przelotnie na telefon. Zobaczyłam migające, białe światełko. Odblokowałam klawiaturę i otworzyłam wiadomość. Wieczorem pisałam z Niką; sądząc po tym sms-ie zasnęłam zanim skończyłyśmy. Odłożyłam telefon; ona pewnie jeszcze spała, nie było sensu jej teraz budzić.
Chwilę później siedziałam już w łazience. Mieliśmy w domu tylko jedno takie pomieszczenie i właśnie dlatego to ja musiała wstawać wcześniej. Kiedy Karolina i ojciec wstawali, niemożliwością było dostać się do lustra. Dlatego zażyczyłam sobie własne lustro w pokoju; w ten sposób nie musiałam denerwować się, jeżeli któreś z nich na dłużej zajęło łazienkę. Kiedy skończyłam myć twarz, wróciłam do pokoju, ubrałam się. Później w kuchni zagrzałam mleko, wyjęłam płatki, masło, wstawiłam wodę i poszłam obudzić siostrę. Jak zwykle spędziłam ponad pięć minut, starając się zwlec ją z łóżka. Jeżeli o to chodzi, jest jeszcze większym śpiochem niż ja. Popędziłam ją do łazienki i wróciłam do kuchni akurat gdy woda zaczęła się gotować. Zalałam herbatę dla siebie i Karoliny, a ojcu zrobiłam kawę.
- Tato! Wstawaj! - zastukałam dość głośno do jego pokoju. - Karolina, nie chodź boso. Masz - popchnęłam w jej kierunku swoje kapcie - wkładaj.
Kiedy już siedziała przy stole podstawiłam jej pod nos miskę z mlekiem i torbę płatków. - Nie wysyp - rzuciłam. Mruknęła coś pod nosem. Z łazienki usłyszałam szum - ojciec już wstał. Zanim wszedł do kuchni, zdążyłam zrobić śniadanie dla siebie i kanapki dla Karoliny do szkoły.
- Cześć wam - potarmosił Karolinie włosy i widziałam, że wysunął się, żeby mi uczynić to samo. Szybko się odchyliłam, po czym z powrotem nachyliłam i cmoknęłam go w policzek.
- Cześć tato - rzuciłam i ugryzłam kanapkę. Usiadł na przeciwko mnie i zabrał jedną z mojego talerza. Spojrzałam na niego spod byka. Posłał mi szeroki uśmiech, na wpół śpiący, na wpół tryumfalny. Zjadł ją w ekspresowym tempie i już sięgał po drugą. Przysunęłam talerz do siebie.
- Moje - ostrzegłam.
- Podziel się ze starym ojcem swoim - powiedział i bezceremonialnie, nic sobie nie robiąc z mojego gadania, zabrał mi ją. Westchnęłam głośno. Zawsze tak robiliśmy. To był nasz taki... rytuał? Coś w tym stylu. Ja zawsze robiłam kilka kanapek więcej. Potem on udawał, że mi zabiera, a ja, że nie chce mu oddać. Obojgu nam poprawiało to humor.
Śniadanie minęło tak jak zwykle, ojciec podroczył się jeszcze trochę ze mną, trochę z Karoliną, popytał co w szkole, o stopniach, znajomych z klasy. Później razem posprzątaliśmy i każdy wrócił do swojego pokoju by dalej się szykować. Za piętnaście siódma wszyscy staliśmy już pod drzwiami, sprawdzając siebie na wzajem.
- Telefony?
- Są!
- Dokumenty ?
- Są!
- Wzięłaś "Dzieci z Bullerbyn" ? Kanapki?
- Wzięłam.
- Prace domowe?
- Odrobione!
- To idziemy.
Schodami zeszliśmy na dół do samochodu i ruszyliśmy ku stolicy. 

***
To tak może dwa słowa wstępu. Witam was, czytelników przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Nowy blog, nowe opowiadanie. Myślę, że to mi się uda. Opowieść będzie zwyczajna - żadnej paranormalności, mitycznych, fantastycznych stworzeń. Czysta fikcyjna rzeczywistość. Na razie króciutko, chciałam żebyście poznali i zaprzyjaźnili się z naszą bohaterką. Następny rozdział - za 2 tygodnie. Dokładnie.... no, właściwie niedokładnie, ale 27 października. Życzę wam miłych dni i dobrej nocy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz