Była środa. Połowa tygodnia. Godzina piąta trzydzieści rano.
Uparty budzik ustawiony w telefonie odgrywał cichą melodyjkę, ustawioną
specjalnie, aby powoli wybudzała mnie ze snu. Czy jej się to udawało? Kwestia
sporna. Faktem było, że już nie spałam. Ale póki co, nie widziałam też
perspektyw na podniesienie swojego ciała z łóżka. Sama myśl, że musiałabym
wyjść spod tej cieplutkiej kołdry, z tego miękkiego materaca i świeżo pachnącej
poduszki, którą sama wczoraj zmieniłam, była straszna i nieprzyjemna, albo, kto
woli, strasznie nieprzyjemna. Innym faktem było też to, że jeżeli pozwoliłabym
sobie na choćby dziesięciominutową drzemkę, a - byłabym później chodzącym
zombie, be - musiałabym się sprężyć, bo nie zdążyłabym się wyszykować, a
szczerze nienawidziłam przygotowywać się rano na szybkiego. Powodowało to
niepotrzebny stres i zwyczajne zapominalstwo. Dlatego, pełna durnego poczucia
obowiązku i własnej chęci spokoju, z niechęcią jak stąd do Meksyku odrzuciłam
kołdrę i usiadłam na łóżku, przy okazji wyłączając budzik. Większość ludzi
nienawidzi poniedziałków, ja nienawidzę śród. Środa to takie wredne stworzenie.
Wiesz, że już tyle przepracowałaś, a tu bach! Zostało ci jeszcze tyle samo, jak
nie więcej.
Spojrzałam przelotnie na telefon. Zobaczyłam migające, białe
światełko. Odblokowałam klawiaturę i otworzyłam wiadomość. Wieczorem pisałam z
Niką; sądząc po tym sms-ie zasnęłam zanim skończyłyśmy. Odłożyłam telefon; ona
pewnie jeszcze spała, nie było sensu jej teraz budzić.
Chwilę później siedziałam już w łazience. Mieliśmy w domu
tylko jedno takie pomieszczenie i właśnie dlatego to ja musiała wstawać
wcześniej. Kiedy Karolina i ojciec wstawali, niemożliwością było dostać się do
lustra. Dlatego zażyczyłam sobie własne lustro w pokoju; w ten sposób nie
musiałam denerwować się, jeżeli któreś z nich na dłużej zajęło łazienkę. Kiedy
skończyłam myć twarz, wróciłam do pokoju, ubrałam się. Później w kuchni
zagrzałam mleko, wyjęłam płatki, masło, wstawiłam wodę i poszłam obudzić
siostrę. Jak zwykle spędziłam ponad pięć minut, starając się zwlec ją z łóżka.
Jeżeli o to chodzi, jest jeszcze większym śpiochem niż ja. Popędziłam ją do
łazienki i wróciłam do kuchni akurat gdy woda zaczęła się gotować. Zalałam
herbatę dla siebie i Karoliny, a ojcu zrobiłam kawę.
- Tato! Wstawaj! - zastukałam dość głośno do jego pokoju. -
Karolina, nie chodź boso. Masz - popchnęłam w jej kierunku swoje kapcie -
wkładaj.
Kiedy już siedziała przy stole podstawiłam jej pod nos miskę
z mlekiem i torbę płatków. - Nie wysyp - rzuciłam. Mruknęła coś pod nosem. Z
łazienki usłyszałam szum - ojciec już wstał. Zanim wszedł do kuchni, zdążyłam
zrobić śniadanie dla siebie i kanapki dla Karoliny do szkoły.
- Cześć wam - potarmosił Karolinie włosy i widziałam, że
wysunął się, żeby mi uczynić to samo. Szybko się odchyliłam, po czym z powrotem
nachyliłam i cmoknęłam go w policzek.
- Cześć tato - rzuciłam i ugryzłam kanapkę. Usiadł na
przeciwko mnie i zabrał jedną z mojego talerza. Spojrzałam na niego spod byka.
Posłał mi szeroki uśmiech, na wpół śpiący, na wpół tryumfalny. Zjadł ją w
ekspresowym tempie i już sięgał po drugą. Przysunęłam talerz do siebie.
- Moje - ostrzegłam.
- Podziel się ze starym ojcem swoim - powiedział i
bezceremonialnie, nic sobie nie robiąc z mojego gadania, zabrał mi ją.
Westchnęłam głośno. Zawsze tak robiliśmy. To był nasz taki... rytuał? Coś w tym
stylu. Ja zawsze robiłam kilka kanapek więcej. Potem on udawał, że mi zabiera,
a ja, że nie chce mu oddać. Obojgu nam poprawiało to humor.
Śniadanie minęło tak jak zwykle, ojciec podroczył się
jeszcze trochę ze mną, trochę z Karoliną, popytał co w szkole, o stopniach,
znajomych z klasy. Później razem posprzątaliśmy i każdy wrócił do swojego
pokoju by dalej się szykować. Za piętnaście siódma wszyscy staliśmy już pod
drzwiami, sprawdzając siebie na wzajem.
- Telefony?
- Są!
- Dokumenty ?
- Są!
- Wzięłaś "Dzieci z Bullerbyn" ? Kanapki?
- Wzięłam.
- Prace domowe?
- Odrobione!
- To idziemy.
Schodami zeszliśmy na dół do samochodu i ruszyliśmy ku
stolicy.
***
To tak może
dwa słowa wstępu. Witam was, czytelników przeszłych,
teraźniejszych i przyszłych. Nowy blog, nowe opowiadanie. Myślę,
że to mi się uda. Opowieść będzie zwyczajna - żadnej
paranormalności, mitycznych, fantastycznych stworzeń. Czysta
fikcyjna rzeczywistość. Na razie króciutko, chciałam
żebyście poznali i zaprzyjaźnili się z naszą bohaterką.
Następny rozdział - za 2 tygodnie. Dokładnie.... no, właściwie
niedokładnie, ale 27 października. Życzę wam miłych dni i dobrej
nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz